Katowice, miasto które
kochasz ale jednocześnie nienawidzisz. Wpatrujesz się w Spodek ze
swoistą odrazą chociaż marzysz, żeby zagrać tam choć jeden
koncert. Poprawiasz plecak i wciągasz w płuca dym z papierosa.
Powinieneś to rzucić ale nie potrafisz. Zerkasz na zegarek. Czas
najwyższy spacerem puścić się w kierunku Dworca. Musisz wrócić
do Mikołowa przed piętnastą. Rahim jest pedantem. Nie wolno ci się
spóźnić. Schodzisz do podziemnego przejścia ignorując ludzi.
Lubisz tłum ale kiedy masz plan starasz się nie odchodzić w bok.
Nauczyło cie to życie w Gdańsku. Poprawiasz słuchawki na uszach i
ruszasz żwawiej do wyjścia. Górujesz nad ludźmi. Widzisz ich z
góry i spotykasz się z wieloma dziwnymi rzeczami. Dwa razy w
miesiącu przecinasz całą Polskę od Pomorza po Śląsk. I powoli
zaczynasz tracić w tym powołanie. Męczą cię te podróże.
Chcesz spokoju, odpoczynku. Zatrzymujesz się na przystanku. Katowice
– miasto tramwajów. Tylko tak się poruszasz. Robisz się co raz
bardziej leniwy. Zamykasz oczy. Masz plan ale boisz się go
zrealizować. Śląsk cie przeraża. Ludzka mentalność, której się
boisz. Wiesz, że zginiesz tutaj bo jesteś inny. Wsiadasz w tramwaj
i czujesz jak bardzo nie cierpisz jeździć nimi. Przymykasz oczy.
Masz kryzys i to dosyć głęboki. Uśmiechasz się szeroko, dalej
udajesz, że jest okej ale gdy zamykasz się w pokoju i otulasz
kołdrą masz dosyć. Brakuje ci kogoś, kto potrafił wydrzeć się
przez całą ulicę nakazując ci wziąć się za siebie. Uśmiechasz
się pod nosem wspominając Tośkę. Gdzie jest? Co robi? Jest
szczęśliwa? Wspomnienie o przyjaciółce sprawia, że boli cie
serce. W którymś momencie zgubiliście się. Ona w ekonomie, ty w
zwykłym liceum.
~*~
Stoisz na dachu Katowickiego Spodka i czujesz
jak wiatr wali cię w twarz. Uwielbiasz w całym mieście, każdy
zakamarek. Mieszkasz tu trzeci rok i dalej stolica Śląska cie
fascynuje. Długie czarne włosy unoszą się pod wpływem wiatru.
Odgłosy miasta docierają do ciebie jakby z oddali. Trwasz w
euforycznym dołku bo udało ci się wdrapać tutaj. Planowałaś to
tydzień. Wciągasz ciężkie powietrze w płuca i po raz kolejny
czujesz, że właśnie na tym polega życie. Że robisz co chcesz,
wyzwolona i diabelnie szczęśliwa. Studiowanie tu było najlepszą
decyzją w życiu. Nie żałujesz absolutnie niczego. Bo wiesz, że
jesteś w stanie przenieść góry. Wdrążenie się w tą mentalność
nie sprawiło ci najmniejszego problemu. I teraz nie wyobrażasz
sobie, żeby wrócić nad morze. I nie czujesz żeby było ci z tym
jakoś ciężko. Ściągasz brwi słysząc telefon. Wzdychasz czując
jak dźwięk ściąga cie na ziemię. Łapiesz za telefon i zerkasz
na wyświetlacz. Tylko ona może przeszkodzić ci w braniu z życia
co najlepsze. Bo robi to z tobą.
- Halo – łapiesz się pręta
wystającego z dachu.
- Złaź ze Spodka i jedziemy na uczelnie –
w słuchawce słyszysz głos swojej najlepszej koleżanki, tutaj,
gdziekolwiek.
- A skąd wiesz gdzie jestem?
- Bo cie widzę? -
Jolka wybucha śmiechem a ty wtórujesz jej dźwięcznie.
- Już
schodzę – mruczysz lekko zawiedziona. Bo co dobre kiedyś się
kończy chociaż ty nie chcesz. Powoli przewieszasz torbę przez
ramię i schodzisz na dół. Schody skrzypią okropnie ale ty idziesz
gwiżdżąc sobie pod nosem. Masz wspaniały humor. I nic nie jest w
stanie ci go zniszczyć.
~*~
Wieczór przychodzi dla ciebie ciężki
niczym ołów. Czujesz jak opadają ci powieki chociaż powinieneś
teraz skupić się na muzyce w twoich uszach. Nie potrafisz. Czujesz
jakąś gorycz w sobie, która wzięła się znikąd. Masz absolutnie
dosyć.
- Wiesz co – ze snu ściąga cie głos twojego mentora.
Unosisz powieki a Rahim przygląda ci się w skupieniu. Sam miał
podobnie.
- Może dzisiaj już się zluzujmy. Jutro wrócimy do
nagrywania – ma dosyć? Możliwe. Nie wnikasz. Wzruszasz ramionami
i odwieszasz słuchawki. Ściana patrzy na ciebie karcąco. Spada ci
forma. Nie piszesz tyle co kiedyś. Wychodzisz z kabiny i poprawiasz
bluzę. Sebastian śledzi cie wzrokiem.
- Wyskakujemy na piwo –
słyszysz za sobą.
- To miłej imprezy. Ja mam ochotę na sen –
mruczysz – Do jutra – dodajesz i wychodzisz. Zamykasz cicho drzwi
i czujesz jak ogarnia cie pustka. Ściągasz brwi słysząc Trine
zmierzającą po schodach. Stukot jej obcasów oznacza, że znowu
gdzieś wychodzi. I znowu będzie ci piszczeć pod uchem. Nie jest
zbyt wysoka ale natrętna. Mimo wszystko lubisz ją za to co robi.
Każdego tu trudno nie lubić.
- Buka – uśmiecha się szeroko
na twój widok. Płytko uśmiechasz się.
- Cześć – rzucasz
zatrzymując się. Nie poznajesz brunetki. Wygląda inaczej w pełnym
makijażu i sukience. Na nogach ma szpilki. A włosy wysoko upięte w
kok.
- A ty nie dołączasz się do nas? - rzuca widząc twój
strój. Kręcisz z uporem głową przypatrując się jej w skupieniu.
Co teraz powie? Jesteś gotowy na każdą jej prośbę.
- Ej no
chodź. Co tu przyjeżdżasz to jednego dnia śpisz zamiast się
bawić – mruczy z rozżaleniem. Zaśmiałeś się cicho patrząc na
nią. Ale Trine to Trine. Będzie ci wiercić dziurę w brzuchu aż
nie uciekniesz lub się nie zgodzisz. Ona taka jest.
- Zmęczony
jestem – mruczysz. Uśmiecha się szeroko i macha ręką. Mija cie
i znika za rogiem krzycząc coś do Wojtka. Kręcisz głową i
ruszasz do wyjścia. Schodzisz na dół. Machasz recepcjonistce i
naciskasz klamkę. W tej samej chwili czujesz jak uderzasz w
kogoś.
~*~
Nie cierpisz pokazywać się w wytwórni. Nie przepadasz
za Wojtkiem bo dla ciebie jest zbyt grubiański. Wciągasz w płuca
dym z papierosa. Nie potrafisz przemóc się by potraktować
Kotowicza łaskawiej. Nie umiesz uśmiechać się do niego słodko.
Nie czujesz nic oprócz dziwnej niechęci. Zerkasz na ulicę marząc
by Wojtek nie zechciał iść z wami. Odgarniasz włosy do tyłu i
czujesz jak ktoś uderza w ciebie drzwiami. Tracisz równowagę.
Odwracasz się po chwili i z wyrzutem zerkasz na mężczyznę, który
stara się cie przeprosić. Podnosi wzrok i wasze oczy spotykają się
na moment. A ty masz wrażenie, że wsiadłaś w wehikuł czasu.
-
Mati? - tylko to jesteś w stanie z siebie wydobyć.